Pierwsza samodzielna zimowa droga w Tatrach odhaczona. Było to dla mnie i Gleby bardzo pouczające, taka mała górska przygoda :) Pod ścianą stajemy późno bo około 10-tej. Pierwszy wyciąg prowadzę ja. Startuję przez cienką rysę w której natrafiam na zatartego frienda. Rysa to chyba najtrudniejsze miejsce na drodze (a może byłem jeszcze na tyle sztywny że tak to odczułem). Następnie systemem kępek (które tego dnia trzymają świetnie) przechodzę na całą długość liny. Następny wyciąg prowadzi Gleba. Kończy "trawkową" część ściany i wchodzi w teren bardziej "dry", tam pokonuje skalny próg i zakłada stan. Według mnie kolejny wyciąg (3-ci) jest najfajniejszy na całej drodze. To coś jak by 'poziome zacięcie'. Trawersuje w prawo aż do trawek, które wyprowadzają do bardzo dobrego miejsca na stan. 4-ty wyciąg prowadzę znów ja bo Majstra sprało a czasu mało ;) Trochę kopania w śniegu i dochodzę do raczej łatwego kominka, potem znów trawki i stan. Gleba dochodzi do mnie przy wszechogarniającej szarówie. Odpalamy czołówki. Pakuję szpej i lecę na pik zorientować się w naszym położeniu, podczas gdy Gleba klaruje line. Znajdujemy właściwą ścieżkę i schodzimy na tafle Czarnego Stawu. Potem pozostaje już tylko mozolny powrót do schronu.
Drugiego dnia idziemy z Mistrzem przybloku na coś łatwiejszego i przyjemniejszego. Wyciągi 2 i 3 całkiem ciekawe. Droga posiada kilka trudniejszych miejsc, ale są to raczej małe baldziki po których mozna wygodnie stanąć.